top of page

Tylko dubeltówki

Taki był warunek uczestniczenia w polowaniu zbiorowym, które odbyło się 9 grudnia. Łowczy miał swoją koncepcję i przypomniał o zabraniu naboi śrutowych i brenek ( to takie większe kawałki ołowiu, które na polecenie myśliwego wylatują z gładkiej rury w mniej lub bardziej określonym kierunku ).

Tylko 12 Kolegów zdecydowało się przyjechać na polowanie zbiorowe bez swoich ulubionych maszynek do szybkiego podkręcania latających kulek.


  Pomysł Mateusza okazał się strzałem w dziesiątkę i Ci, którzy nie przyjechali mogą tylko żałować.

Już samo szukanie po zakamarkach szafy brenek okazało się bardzo emocjonującym zajęciem- mnie udało się znaleźć kilka sztuk, ci którzy nie znaleźli musieli kupić.


Oczywiście na zbiórce nie mogło obejść się bez prezentacji amunicji, która w zasadzie dawno temu odeszła do lamusa. Jedni chwalili się czeskimi "plastikami", inni prawdziwymi "brennekami", a jeszcze inni zdobyli jakieś dziwne wynalazki z dziurkami , które jeszcze kilkadziesiąt lat temu królowały na wszystkich polowaniach.


Dla bardzo młodych myśliwych -od lewej: czeski nabój S-Ball plastik, polski W-8, W-8 luźno osadzany, oryginalny nabój Brenneke, stary 40 letni nabój W-8 w tekturowej łusce.


Prawdziwe emocje zaczęły się dopiero w pierwszym "miocie".

Łowczy porozsadzał nas po krzakach i zagłębieniach. Jedną instrukcję zapamiętałem dokładnie : strzelamy dopiero wtedy, kiedy widać wiosła. Coś tam miało w górze latać. Domyślacie się już w jakim celu targaliśmy w torbach po kilka paczek śrutu. Umówione na konkretną godzinę potężne zgrupowania gęsi czekały na nas od wczesnego poranka.

Na "widoczne wiosła" czekaliśmy stosunkowo długo i jeżeli pamięć mnie nie zmyla pierwszy odpaliłem ładunki prochowe. Po prostu chyba dobrze widzę na większe odległości i tego prowadzący nie przewidział. Po moim strzale usłyszałem jakby odległy chichot , który dobiegał z góry.

Za chwilę gęsi zaczęły napierać całymi kluczami z każdej możliwej strony. Huczało aż miło. Wystarczało 5 minut spokoju i znowu wracały jakby nic nie pamiętały. Problem tylko w tym, że zawsze wracały w takiej samej ilości.

Zawsze na zbiorówce dużo strzałów oznacza piękny i obfity pokot. Tu dowiedziałem się , że ta zasada może nie obowiązywać, kiedy chodzi o polowanie na gęsi.

Pierwszą gęś strącił Sebastian, który zasiadał z kolegami z drugiej strony krzaków po mojej lewej. Ja oczywiście strzelałem dużo częściej, ale jakoś bez skutku. Na marginesie podejrzewam, że na zbiórce ktoś wysypał z moich naboi cały śrut. Drugą gęś trafił Mateusz. Ja strzelałem dalej, a gęsi które latały nad moją głową zaczęły specjalnie zwalniać- to też nic nie pomogło. Otworzyłem 2 paczkę naboi śrutowych.

Następną gąskę z dosyć dużego dystansu ściągnął na ziemię Łukasz.



Ja byłem już na środku drugiej paczki naboi. Niektóre gęsi przelatywały tuż nad moją głową- bez skutku.

W końcu czwarta gęś spadła 20 metrów na prawo od mojego skromnego, już doskonale widocznego z góry i zasypanego czerwonymi łuskami stanowiska.




To też nie ja tylko Ryszard ,który do tej pory strzelił może ze 3 razy dostał z domu telefoniczne polecenie dostarczenia 1 gąski na jutrzejszy obiad. W tym momencie miałem już opanowane do perfekcji szybkie przeładowywanie dubeltówki. Nie trafiałem nawet do tych zawisających w powietrzu bez żadnego ruchu, ale za to przeładowywałem bardzo szybko. Bez pudła, miałem jednak ślepe naboje...

To nie mogło trwać w nieskończoność . W końcu Mateusz zarządził koniec strzelania w górę.

Udaliśmy się na zbiórkę, gdzie urządzono pokot pośredni .



Ponieważ dla niektórych były to pierwsze upolowane gąski nie obyło się bez calowania dziubków zgodnie ze zwyczajem łowieckim.

Nie można zapomnieć o drugiej grupie gęsiarzy, którzy zostali rozlokowani w granicach rejonu nr 12. Trochę szkoda, ale podobno nikt tam nie widział żadnych gęsi. Podobno miały w tamtą stronę pod wiatr i zdecydowanie wybierały nasze pole.



Po krótkim instruktażu na temat bezpieczeństwa podczas strzelania brenekami i omówieniu następnych miotów łowczy rozstawił nas wokół prawdziwego miotu w rejonie nr 6 i obiecał prawdziwe dziki.

Jedyne strzały, jakie usłyszałem podczas tego pędzenia to strzały z Mateuszowej dwururki. Lis, który uchodząc z miotu rozwijał właśnie swoją maksymalną prędkość spotkał się z trochę szybciej przelatującą breneką wypuszczoną przez Mateusza. Druga kula została wypuszczona na wszelki wypadek i również uwięzła w celu.

Podczas pędzenia następnego odcinka miotu obok szutrówki widziano dziki, a prowadzący został prawie staranowany przez daniele. Niestety były to albinosy, a do takich strzelać szkoda.




Rejon nr 17 i miocik przy szutrówce to następny przystanek dubeltówkarzy. Nie spłoszyliśmy zalegających danieli podczas obstawiania miotu, wyszły dopiero po obstawieniu miotu.

Sam widziałem przechodzące bliziutko daniele, ale jakoś nie zawierzyłem mojej dubeltówce na tyle, żeby próbować.

Po przeciwnej stronie miotu Daniel ( nasz myśliwy) strzelił chyba do lisa, ale ten zwiał i tyle go widziano.




Następny miot w rejonie nr 11 okazał się sprawdzianem dubeltówek Janusza, Wojtka oraz mojej. Miocik ładnie rozstawiony i popędzony wzorowo.

Dziki, kontrolowane już od kilku sekund wybiegły po mojej prawej.

Odległość 20 metrów wydawałaby się niczym, gdyby chodziło o sztucer z lunetą. Z dubeltówką niestety jest całkiem inaczej. Przyrządy celownicze inne, kula wolniejsza, wyprzedzenia inne itd... Oddałem 2 strzały, ale bez żadnego skutku.

Po mnie strzelali jeszcze stojący dalej Janusz oraz Wojtek. Niestety ich ołów też był o wiele za wolny.

Poszukiwania farby nie dały efektu, a dziki poszły w siną dal.


Krótka prezentacja ubiorów na polowanie


Rejon nr 12 przy torach zrobił nam niespodziankę w postaci dziczej wataszki. Strzelał Daniel , Lidka, Heniek oraz ktoś jeszcze. Efekty zerowe. Dziki okazały się sprytniejsze od nas : opuściły miot dopiero po tym jak doszliśmy po zakończeniu pędzenia do samochodów.




Ostatnie pędzenie odbyło się w miocie przy łące w rejonie nr 10.

Miot nie zaoferował wiele oprócz kilku kóz, które ochoczo wybiegły na zewnątrz. Kto by tam strzelał do biegnących kóz ( a może rogaczy) i to jeszcze z dubeltówki....



To było ostatnie pędzenie podczas tego pięknego polowania, które przypomniało nam dawne czasy. Było bardzo nastrojowo i przyjemnie.

Dubeltówki obudziły w nas wiele pokory i przypomniały o sobie w jak najbardziej pozytywny sposób. Wróciły wspomnienia z czasów, kiedy nie było tak łatwo, ale było na pewno przyjemnie.

Nie chodzi przecież tylko o wyniki , ale również o inne rzeczy, których nie można tak do końca jasno zdefiniować.


Na pokocie położono 4 gąski oraz 1 lisa. Wszyscy zostali królami tego polowania. Gratulacje dla prowadzącego za wspaniały pomysł nieszablonowego polowania.

Darz Bór

Tekst i fotki Andrzej Sidoruk






















bottom of page