2 lata temu zapisałem się na polowanie w rejon numer 13.
Wspaniałe warunki do polowania, kukurydzisko przyciągające wszystkie okoliczne dziki. Wymarzone miejsce na nocną zasiadkę, zwłaszcza, że księżyc znajdował się prawie w pełni.
Po przybyciu w taki rejon zawsze czuję lekki dreszczyk. Las nocą, czyste niebo i księżyc na górze to coś, co powinien zobaczyć każdy, kto tego jeszcze nie widział.
Grzecznie usiadłem na ambonie pod wielkim dębem i co chwilę zaglądałem do lornetki- kierując ją przy tym oczywiście na wszystkie strony świata.
Nie trzeba było długo czekać. Dziki wyszły na wprost z lasu i zaczęły kierować się w stronę kukurydziska, od którego dzieliło mnie może z 30 metrów. Dzisiaj w menu całe kolby kukurydzy lub rozrzucone ziarna- jak kto woli. Dla dzików i dla mnie- rzecz jasna- wymarzona sytuacja. Z tą różnicą, że dla dzików tylko na początku i jak się później okaże dla mnie też.
Trzeba było tylko trochę poczekać bo dzikom nigdzie się nie spieszyło.
Strzał, zejście z ambony, marsz w kierunku leżącego dzika i oględziny. Dzik spisał testament w ogniu, więc nie musiałem szukać.
Od samochodu dzieliło mnie około 400 metrów, a ja nie miałem ani linki ani ochoty na prace w zaprzęgu. W latach 80-tych, kiedy nie było tyle terenówek i nie wszędzie można było wjechać trochę się naciągałem. Dzisiaj… przecież mam terenówkę i zaraz tu przyjadę, zapakuję zdobycz do samochodu i pojadę do skupu. Bułka z masłem i myśliwska codzienność.
Do samochodu dotarłem w 15 minut, zadowolony z obrotu sprawy.
Wjechałem na pole i myśląc zupełnie nie wiadomo o czym jechałem w kierunku leżącego dzika , gdy nagle moje oczy przestały rejestrować ruchomy obraz, tak jakby zaciął się film w kinie. Niemożliwe, przecież to kukurydzisko było twarde…
Było , ale nie w tym miejscu, w którym po prostu utopiłem samochód po same progi.
Nie pomógł napęd na 4 koła, po prostu wjechałem w małe polne bagienko i nie było żadnych widoków na wyjechanie. Było już po północy i żadnych szans, co robić ?
Teraz dopiero przypomniałem sobie rady Kolegów"… nie wjeżdżaj nigdy na 13…".
W" Kniei" poluję od niedawna i nie znam jeszcze do końca wszystkich terenowych pułapek. Zresztą co mi tam będą mówić gdzie mam wjeżdżać, a gdzie nie.
Nauczka jednak kosztuje i rodzi pokorę.
Rano trzeba iść do pracy, mój dzik leży 100 metrów dalej, a samochód prawie pływa . Wśród różnych pomysłów na wyjście z sytuacji- łącznie z pokonaniem 20 kilometrów piechotą do domu razem z bronią- wpadł mi do głowy genialny plan wykonania telefonu do Kolegi. Może jeszcze nie śpi.
Pierwszy telefon okazał się całkiem głuchy i nietrafiony. Telefon Kolegi Wojtka po prostu wyłączył sie z powodu wyładowanej baterii. Przypomniałem sobie słowa Sławka Szumana- zawsze mówił , że mam dzwonić jakby co bez względu na porę dnia i nocy.
Odważyłem się zadzwonić: Halo co tam? Ooooo , zaraz przyjadę.
Sławek ma Patrola, więc nie będzie kłopotu, Z Rogozińca jest kawałek drogi- zwłaszcza w nocy- czekałem może z 40 minut do momentu , kiedy zobaczyłem na początku sąsiedniego pola rażące jupitery Sławkowego wertepowego pogromcy bezdroży.
Nieraz na zbiorówkach ten właśnie Patrol ratował innych uczestników w potrzebie oraz ciągał zwierzyną z najbardziej niedostępnych zakamarków łowiska.
Wybawienie w postaci wjeżdżającego na pełnym gazie Sławka zbliżało się bardzo szybko. Już wjechał na moje pole, już poczułem zapach spalin i widać miał otwarte okno, bo nagle usłyszałem wiązankę słowną, której niestety nie mogę tu przytoczyć .
Jednocześnie powtórnie doznałem poznanego wcześniej w moim aucie efektu zatrzymania ruchomego obrazu, z tą tylko różnicą, że oglądałem nieruchomy już obiekt z zewnątrz.
Patrole nie są jednak idealne…
W tej sytuacji moje Terrano od razu urosło w oczach i okazało się nie takie złe skoro i Patrol usiadł.
Na polu znajdowały się teraz 2 utopione auta, 1 upolowany dzik i 2 wariatów, którzy niewiadomo po co łażą nocą po lesie. Ot takie hobby.
Nie daliśmy rady pomimo podkładania pod koła wszystkiego co było pod ręka, włącznie z pobliskim ogrodzeniem.
3 krótkie słowa Sławka " dzwoń do Rafała" dały mi odwagę do wykonania następnego telefonu .
Cóż było robić? zbliżała się 3 nad ranem, a my ciągle na polu.
Halo, co? Sławek też? Niemożliwe…dobra ubieram się i jadę.
Kolega Rafał Ślozowski mieszka w Śtrzyżewie za Zbąszyniem i trochę to potrwa, ale posiada coś co było w tej sytuacji atutem nie do przecenienia. Duży, zielony ciągnik, który połyka takie samochody jak nasze na śniadanie w ramach rozgrzewki, a ilość powietrza w ogromnych oponach nie pozwoliła by mu się utopić nawet podczas przejazdu przez ocean.
Znowu ten sam widok- widzimy zjeżdżający z asfaltu na sąsiednie pole potężny pojazd kosmiczny który porusza się w naszą stronę.
Tym razem nie było żartów i ratunek dotarł na miejsce. Pierwszy wyjechał Patrol, później Terrano.
Zapomniałem napisać, że w międzyczasie przyciągnąłem mojego dzika pod auto, bo czasu było aż nadto.
Po całej akcji Rafał zaoferował , że zawiezie mojego dzika do chłodni, która znajduje się na podwórku Rafała. Tak też się stało. Rozstaliśmy się w doskonałych humorach. Ja dotarłem do domu o godzinie 5.30.
To wszystko co wydarzyło się tamtej nocy wspaniale ilustruje koleżeństwo i wartość ludzkiej pomocy. Pokazuje wspaniałe zachowania koleżeńskie . Wiem, że pomimo tego, że jestem na polowaniu całkiem sam to tak naprawdę zawsze mogę liczyć na pomoc Kolegów, którzy nie patrzą na swoje interesy, tylko przychodzą z pomocą bez względu na porę dnia i nocy. To wspaniałe uczucie doświadczyć takiego poświęcenia, ale jeszcze lepsze jest być z tej drugiej strony i mieć okazje poświęcić się dla kogoś kto potrzebuje pomocy.
Zapomniałbym dopisać: dzik, albo raczej dziczek spowodował wychylenie wskazówki wagi tylko do granicy 12 kilogramów. Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie wziąłem go po prostu pod pachę i nie zaniosłem do auta. Taki nieistotny szczegół…
Darz Bór
Andrzej Sidoruk
P.S. Nie wjeżdżajcie na 13.